sobota, 10 maja 2014

Od Mitsu C.D. Masako


Siedziałyśmy tak i siedziałyśmy, a ja zacisnęłam swoje usta w cienką kreskę, aby się nie wygadać.
-Może już wrócimy?
Przytaknęła.
W hotelu ruszyłyśmy do mojego pokoju na 11 piętrze. Ona usiadła na kanapie, a ja oparłam się o blat.
Okno wychodziło na zachód. Masako spojrzała na zachodzące słońce, które nadawało jej oczom niesamowity blask. Pociągnęła za kosmyk swoich krótkich ciemnobrązowych włosów. Przewertowała kartki swojej mangi. Na pierwszy rzut oka ciężko było określić co to, gdyż trzymała ją kurczowo przyciśniętą do ciała. Westchnęłam pochylając się, aby sięgnąć po puszkę zielonej herbaty. Wstawiłam czajnik.
-Chcesz?
Skinęła głową.
Wsypałam łyżeczkę listków do wrzątku i położyłam na stoliku ozdobną filiżankę. Zrobiłam drugą tak samo i podałam jej. Stał tu normalny stół, więc odsunęłam składane krzesło i wskazałam jej miejsce naprzeciwko. Usiadłyśmy i pogrążyłyśmy się w milczeniu.
Gdy wypiłyśmy herbatę nie było właściwie co robić. Zgodnie stwierdziłyśmy, że czas się rozstać. Dziewczyna grzecznie podziękowała i wręcz wybiegła z pokoju. Poruszała się jakoś tak chwiejnie. Klaustrofobia. 
Wyciągnęłam z jednej ze skromnych szaf butelkę wody i czekoladowe Pocky. Położyłam je na podłodze, aby nie zawadzały mi, gdy będę ubierać moje buty. Były to bardzo ciekawe Martensy, które miały swoją własną historię. Ale w tej chwili nie chciałam o niej myśleć. Założyłam płaszcz, który spadł ciężką falą na dywan w kolorze khaki, którego to barwa miała odcień, jakby ktoś na niego zwymiotował. Wyszłam, wkładając rzeczy do torebki, jednocześnie szukając kluczy. Wyciągnęłam je i przekręciłam w zamku. Kliknął cicho. Siłowałam się z żelastwem jeszcze chwilę, a w końcu wzruszyłam ramionami i złamałam klucz.
Lekki wiatr rozwiał moje włosy gdy pchnęłam mosiężne drzwi budynku. Hotel mieścił się daleko od hałasu Centrum, a ogromny park po brzegi wypełniony drzewami (głównie wiśnią) i krzewami pięknie wtapiał się w krajobraz niskich pagórków i strumieni. Niedaleko mojego domu w Ameryce mieściła się dosyć wysoka góra, ale nie na tyle, by miała jakąś nazwę. W całości pokryta była drzewkami, a ich poruszające się na wietrze liście sprawiały, że wyglądało to tak, jakby cała powierzchnia się poruszała.
Przekręciłam zakrętkę butelki i napiłam się. Spojrzałam na etykietę i zamarłam. Było na niej napisane tak:
"Pięć minut po wypiciu produktu pacjent zasypia. Nic nie może go obudzić. Gwarantowana 100% skuteczność. Uwaga! Chronić przed dziećmi."
A sama mniemana "woda" zwała się:
(To na środku)
USYPIACZ
Do szpitali psychiatrycznych
oraz
więzień.
Pięć minut...Tylko pięć...Płyn mienił się, a jego powierzchnia falowała. Nie...Wszystko falowało. Chciała oprzeć się o ścianę, ale moja dłoń natknęła się na pustkę. Świat zaczął wirować i kołysać się jeszcze mocniej...Zobaczyłam mroczki przed oczami, różnokolorowe, migające. Rysy wszystkiego zamgliły się, a jednocześnie wyostrzyły. Słabnę, jeszcze...Upadam...Ktoś mnie łapie...Nie, to tylko ławka...Moja głowa pali...Krew w moich ustach...Ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz